Wigilia w salonie Chopinów

Mirosława Piechota


Okładka

Osoby

Narrator
Mikołaj Chopin – ojciec
Justyna Chopin – matka
Wojciech Żywny – profesor Fryderyka
Ludwika – siostra
Izabela – siostra
Emilka – siostra
Fryderyk – mały Chopin


Narrator: Dawno, dawno temu, w pewnym znanym mieście,
Gdzie biegnie ulica Krakowskie Przedmieście,
Mieszkała muzykalna, mieszczańska rodzina
Nauczyciela Gimnazjum – Mikołaja Chopina.
Zapraszam was w podróż w czasie, dowiecie się, po co.
Zobaczymy, co się tam działo wigilijną nocą.

Scena I

Na środku stoi stół nakryty do wigilii, z boku choinka. Dziewczynki ubierają choinkę, mama zapala świece, ojciec wygląda przez okno. Fryderyk chodzi niecierpliwie od okna do choinki.

Mama: Biegnij do kuchni, Ludwisiu.
Ludwika: Dobrze, proszę mamy.
Mama: Zobacz, czy już gotowa kapusta z grzybami.
I przynieś ze sobą jeszcze dwa talerze.
Pan Żywny przyjdzie dzisiaj do nas na wieczerzę.

Ludwika wychodzi i wraca po chwili niosąc talerze, stawia je na stole, liczy i mówi ze zdziwieniem:

Ludwika: Jest o jeden za dużo…
Mama: Dobrze, niech zostanie.
To dla kogoś, kto zechce przyjść tu niespodzianie.
Zawsze wolne nakrycie na stole się stawia,
Bo pod postacią gościa sam Chrystus się zjawia.
(Do drugiej córki Wyjrzyj, Izabelko, czy już gwiazdka świeci.

Izabela biegnie do okna.

Izabela: O tak, nawet kilka!
Mama: A więc chodźcie, dzieci. Pora zasiąść do stołu.
Fryderyk: Nie, jeszcze chwileczkę!
Profesor jak zwykle
Spóźni się troszeczkę.
Ojciec: Tego roku nastała bardzo ostra zima.
Mama: Dlaczego profesora do tej pory nie ma?
Ojciec: Wiesz, że już niemłody i szybko nie biega.
Może jego sanie utknęły gdzieś w śniegu?
Mama: Trudno, pół godzinki jeszcze zaczekamy.
Zagraj kolędę, Frycku…
Fryderyk: Dobrze, proszę mamy.
Emilka: On już dość grał dzisiaj,
Ja chcę zagrać sama!

Odpycha brata i siada przy fortepianie, Fryderyk, niezadowolony, usiłuje ją odciągnąć.

Ludwika: Cicho, dzieci, spokój, pogniewa się mama.
W wieczór wigilijny nie róbcie zamętu.
Dla niegrzecznych dzieci nie będzie prezentów.

Bierze za rękę Emilkę i nadąsaną prowadzi do stołu. Fryderyk gra „Wśród nocnej ciszy”.

Ojciec: Na dworze zawieja, że psa nie wygonić.
Chyba przybył profesor, dzwonek u sań dzwoni.
Otwórz, Izabelko…
Ludwika: Ja, ja otworzę.

Wpuszcza profesora i dyga grzecznie.

Ludwika: Dobry wieczór, witamy panie profesorze.
Profesor Żywny: Przepraszam serdecznie, że się ciut spóźniłem.
Nie mogłem znaleźć rękawic, chyba je zgubiłem.
Wiem, że spóźniać się w Wigilię trochę nie wypada.
Mama: Nie szkodzi, profesorze. No, niechże pan siada.
Już jesteśmy wszyscy, rodzina w komplecie.

Podaje wszystkim opłatek.

Mama: Niech nam błogosławi dzisiaj Boże Dziecię.
Bo oto w Betlejem wesoła nowina,
Że Najczystsza Panna porodziła Syna.
Narodził się Zbawiciel
W ubogiej stajence,
By nasz świat odkupić
Na krzyżu i w męce.
Ojciec: Niech nam Bóg w tym roku jak najlepiej darzy.
Mama: Niech się spełni każdemu, to, o czym zamarzy.
Ojciec: Niech nam rosną dzieci i uczą się pilnie,
Żeby były mądre, zaradne i silne.
Profesor: I niech rozwijają wszystkie swe zdolności.
Niechaj w tym domu nie braknie szczęścia i miłości.

Dzielą się opłatkiem.

Mama: Zagraj synku kolędę.

Frycek gra, domownicy śpiewają „Przybieżeli do Betlejem”.

Ludwika: Dość już tych popisów nieznośnego smyka.
Teraz piękną kolędę zagra wam Ludwika.

Gra „Lulajże, Jezuniu”.

Izabela: Jeśli tatko pozwoli,
Skończymy jedzenie,
Bo chcemy wam pokazać
Małe przedstawienie.

Rodzice i profesor posilają się, a dzieci przebierają: Ludwika zakłada różki i czarną pelerynkę, Fryderyk koronę i szatę (jako Herod), a Izabela i Emilka skrzydełka i aureolki. Izabela i Emilka wychodzą i śpiewają: „Dzisiaj w Betlejem”, rodzice im pomagają.

Śpiew: Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem,
Wesoła nowina,
Że Panna czysta, że Panna czysta
Porodziła Syna.
Chrystus się rodzi,
Nas oswobodzi,
Anieli grają,
Króle witają,
Pasterze śpiewają,
Bydlęta klękają,
Cuda, cuda ogłaszają.
Izabela: Nowy król się narodził,
Tam gwiazda mu świeci. (pokazuje na okno)
Fryderyk: Nakazuję więc zabić
Wszystkie małe dzieci.

Izabela i Emilka piszczą ze strachu i biegają tuląc lalki w ramionach. Ludwika wychodzi z widłami.

Ludwika: Okrutny Herodzie,

Czyniłeś niegodnie.
Teraz pójdziesz do piekła
Za swe straszne zbrodnie.

Wyciąga go za scenę. Przebierają się szybko za Maryję i Józefa.

Izabela: A Józef i Maryja
Z Dzieciątkiem niewinnym
Zamieszkają u nas
W pokoju gościnnym.

Maryja i Józef z Dzieciątkiem przechodzą przez scenę.

Emilka: Napalimy w kominku,
Niech ogrzeją ręce
I nie marzną dłużej
W ubogiej stajence.
Izabela: Potem z rodzicami
Przy Jezusku siędę,
A Frycek pięknie zagra
Dzieciątku kolędę.
Profesor: Brawo! W tej rodzinie
Są same talenty.
Chyba czuwa nad wami
Jakiś patron święty.
Ojciec: A kto te wierszyki
Tak sprytnie układa?
Na niezłego poetę
Nam się zapowiada.
Mama: Pewnie to Ludwika,
Bo jest bystra w słowie.

Ludwika śmieje się i zaprzecza.

Mama: Frycek? Izabelka?

Dzieci spoglądają na siebie i się śmieją.

Mama: Co, nikt nam nie powie?
Fryderyk: To nasza Emilka
Te wiersze wymyśla!
Ojciec: Chodź no tu, dziecino,
Niechże cię uściskam!

Ojciec przytula Emilkę, potem matka też ją całuje.

Ojciec: Dziękuję wam dzieci za piękne występy.
Mama: Teraz już możecie obejrzeć prezenty.
Jest drobiazg dla każdego…

Dziewczynki biegną pod choinkę i wyciągają prezenty. Fryderyk w tym czasie powoli skrada się do fortepianu.

Ludwika: To dla naszej mamy:
Fartuszek przez Ludwikę pięknie haftowany. (podaje mamie)
A to dla profesora: szal i rękawiczki,
Żeby mu w zimie nie marzły ręce i policzki.
Izabela: Dla taty nowe pióro, notes i kałamarz,
Dla Ludwiki chusteczka pięknie obrabiana.
Ludwika: Miś dla Izabelki, lalka dla Emilki,
Dla Frycka – żołnierzyki. Proszę, weź…

Rozgląda się za Fryderykiem, a on już siedzi przy fortepianie.

Fryderyk: Za chwilkę.

Wszyscy patrzą w jego kierunku, a on zaczyna grać poloneza młodzieńczego Chopina. Profesor podchodzi do fortepianu i słucha zadumany, Emilka i Izabela próbują tańczyć poloneza.

Profesor: A cóż to takiego? Jakiś utwór nowy?

Fryderyk jest trochę zawstydzony.

Fryderyk: To zamiast kolędy przyszło mi do głowy.
Dla pana, profesorze, go skomponowałem
I w dowód wdzięczności właśnie dziś zagrałem..
Profesor: Dziękuję, to doprawdy utwór doskonały!
Bezbłędny, chociaż jesteś jeszcze taki mały.
A ja dam ci w prezencie zeszycik nowiutki,
Żebyś mógł zapisywać wszystkie swoje nutki. (podaje mu zeszyt do nut)
Nie wiem, co cię w przyszłości, drogie dziecko, czeka,
Lecz wierzę, że masz talent wielkiego człowieka.
I aż dziw mnie bierze, że ta mała dusza
Niesie w sobie zadatek wielkiego geniusza.
Ojciec: Niech pan nie przesadza, panie profesorze.
Od tych pochwał Fryderyk zepsuć nam się może.
Mama: Zagraj jeszcze kolędę, a my zaśpiewamy.
Może… „Bóg się rodzi”…
Fryderyk: Dobrze, proszę mamy.

Rodzina śpiewa.

Mama: Teraz dzieci dostaną jabłka i cukierki, (częstuje dzieci)
A my z ojcem pójdziemy razem na pasterkę.
Dzieci grzecznie same w domu pozostaną.
Emilka: My też chcemy iść z wami.
Fryderyk: Proszę, tato, mamo!
Izabela: Zabierzcie nas ze sobą, jesteśmy już duże.

Chwyta za rękę Emilkę.

Fryderyk: Chcę razem z Ludwiką śpiewać dzisiaj w chórze.
Mama: Nie ma mowy, dzieci, tak zimno na dworze.
Zmarzniecie i po świętach wszyscy będą chorzy.
Ojciec: Pozwól im raz w roku…

Mama się broni, kręci głową. Dzieci otaczają ją i proszą.

Ojciec: Proszę, zgódź się wreszcie.
Mama: No dobrze, tylko wszyscy ciepło się ubierzcie.
Dzieci: Hurra! Idziemy razem!

Chwytają profesora za ręce.

Dzieci: Pan też idzie z nami.

Podskakują z radości, zakładają czapki i szaliki.

Ojciec: Jesteście gotowi?
Dzieci: Taaak!
Ojciec: No to wyruszamy!

Wszyscy śpiewają „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, potem stają przed publicznością, jeszcze raz obchodzą scenę i wychodzą ze śpiewem.

Narrator: Tak obchodzili Wigilię. A co było potem?
Z małego Fryderyka wyrósł wielki Chopin.

Zaawansowany uczeń lub pianista gra fragment Scherza h-moll z kolędą. Jeśli przedstawienie jest tylko dla dzieci, w tym miejscu można zakończyć. Jeśli dla starszej widowni, proponuję dalszy ciąg. Milkną dźwięki Scherza.

Narrator: Chopin umarł w Paryżu
W zasłużonej sławie,
Lecz jego serce na zawsze
Spoczęło w Warszawie.
Dla nieśmiertelnej duszy
Czas niewiele znaczy.
A gdyby dziś tu przybył
I nasz świat zobaczył…

Scena ciemnieje przy dźwiękach nokturnu cis-moll, wydobyta z mroku światłem punktowym wyłania się postać Chopina. Doświadczony aktor recytuje. Podczas recytacji w miarę możliwości wyświetlane są kolejno obrazy miejsc, które Chopin odwiedza, Żelazowa Wola, Krakowskie Przedmieście, Łazienki itd.

&nnsp; Gdym się wreszcie uwolnił z więzów mego ciała,
Zapytałem: „Muzyko, gdzieś mi się podziała?”
Otworzyły się cicho zaświatów podwoje,
A życie zdało się błahe i jakby nie moje…
Lecz gdym wreszcie minął czyśćcowe rozstaje,
Poczułem nagły przypływ tęsknoty za krajem.

Bóg spytał: „Czego pragniesz? Tak bardzo cię cenię,
Że jestem gotów spełnić każde twe życzenie.”
„O mój Panie Boże, Ty wiesz, co mnie boli.
Pozwól choć raz stanąć w Żelazowej Woli
Gdzie mój dom rodzinny. I spraw też łaskawie,
Bym mógł, choć na chwilę, znaleźć się w Warszawie,
Gdzie radosne dzieciństwo i młodość spędziłem,
I gdzie, zgodnie z wolą, serce zostawiłem.”

„Znam twoje tęsknoty, niechaj więc się stanie.
Lecz pamiętaj: w niebie masz wieczne mieszkanie.
I zważ, więcej cierpień już ci nie potrzeba,
Więc jeśli zapragniesz, powracaj do nieba.
Będziesz tu ze świętymi przebywać pospołu.
Dostaniesz godne miejsce u Mojego stołu.
A żeby nam umilić wieczne bytowanie,
Zagrasz czasem od święta coś na fortepianie.”

Nagle wir okropny rzuca mnie w nieznane.
Widzę łąki w kwiatach, wierzby ukochane,
Burą wstęgą się wije odwieczna Utrata…
Ach, to dom nasz, ogród, żywy okruch świata.
Chcę dobiec czym prędzej, ujrzeć znane sprzęty,
Rodziców, siostry, przyjaciół, stare instrumenty…
Szukam wzrokiem bliskich… Na próżno, niestety.
Pozostały po nich jedynie portrety.

Zewsząd płyną tłumy, obce głosy w parku,
Pysznie, kolorowo, lecz jak na jarmarku.
Gdzież te malwy, róże, bratki i powoje?
Wszystko tutaj inne i jakby… nie moje…
Jeszcze wierzb widokiem chwilę się napawam,
Lecz dalej spieszyć muszę, tam czeka Warszawa.

Jacy dziwni ludzie! Jakież inne stroje!
Toż to samo miasto, lecz jakby nie moje.
Mnóstwo dziwnych pojazdów, ludzi moc i krzyku,
Wszędzie wielkie napisy w nieznanym języku.
Zadziwiony niezmiernie jak czas wszystko zmienia,
Ujrzałem gmach uczelni mojego imienia,
A obok wielki afisz, że onej niedzieli
Będą grać Chopina. Więc nie zapomnieli…

Jest Krakowskie Przedmieście w pamięci wyryte,
Stoi pałac Krasińskich i Kościół Wizytek,
Łazienki, gdzie w młodości tak chyżo biegałem
I ta ławka znajoma, gdzie z kimś siadywałem…
Och, całego smutku wyrazić się nie da.
Pozostała mi w spadku tylko „moja bieda”.

Wtem dojrzałem w zieleni zarysy pomnika
Wplecione w kształt wierzby, jak moja muzyka…
Błogie szczęście na chwilę przepełniło duszę,
Lecz dalej iść mi trzeba, coś odnaleźć muszę
Tyle lat spędziłem jak zbieg na obczyźnie,
Że już zapomniałem, jak grają w ojczyźnie.

Zaglądam do domów, odwiedzam podwórka,
Lecz nigdzie nie słyszę polskiego mazurka.
Miotam się nieszczęsny, ja, dusza bez ciała
I pytam: „Muzyko, gdzieś mi się podziała?”
Bo tam, gdzie być winna polskości ostoja
Owszem, jest muzyka, lecz całkiem nie moja.

Pojąć też nie może moja biedna głowa
Dlaczego wszędzie słychać takie obce słowa?
Wróg często chciał odebrać nam mowę rodzinną,
Lecz nigdy się nie ważył uciszyć pieśń gminną.
Jakiż demon przebiegły ze swą siłą całą
Zrobił to, co się naszym wrogom nie udało?
Polskie się ostały jedynie cmentarze.
Pomyślałem smutno: „Widać Bóg tak każe”.
Siadłem u grobu bliskich, chwilę tam zostałem
I nad losem ojczyzny gorzko zapłakałem.
Serce we mnie zamarło i krtań w niemym krzyku:
„Gdzieżeś mi się podziała, kochana muzyko?”

Nagle widzę zajazd pośród drzew ukryty,
A w kącie fortepian, stary i zużyty.
Ludzie tańczą, huk gromki niesie się po sali
Ach, żeby choć oberka jakiego zagrali!
Choćżem spokój obiecał, zdzierżyć nie zdołałem
I ja, duch bez ciała, siadłem i zagrałem.
Dałem upust rozpaczy i bezsilnej złości,
Bo nie takiej dla kraju pragnąłem przyszłości.
Gawiedź z krzykiem uciekła w strachu na wyprzódy,
Gdy sam fortepian zagrzmiał dźwiękami etiudy.
Pomyślałem, że wiara u nich słaba wielce,
Bo cenią to, co widać, a nie czują sercem.

Siadłem smutny nad rzeką, wśród wierzb, w cichym gaju,
Szepnąłem: „Dobry Boże, zabierz mnie do raju.”
Otwarły się na oścież wszystkie bramy w niebie.
Bóg rzekł: „Mój fortepian już czeka na ciebie.”
Ziemski żywot powoli w niepamięć umyka,
A spod mych palców wypływa przedziwna muzyka.
Brzmi tak cudnie, nieziemsko w niebiańskich pokojach,
Pełna wiecznej tęsknoty, lecz jakby… nie moja.

Ciąg dalszy nokturnu cis-moll, a podczas ukłonów aktorów Wielki polonez As-dur.

Koniec


Czasopismo: Blog Zielonego Smoka

Artykuł: nr 406

Autor: Mirosława Piechota

Tytuł: Wigilia w salonie Chopinów